Moja droga do zdrowia


Pani Grażyna Skiba jest prezesem Oddziału OSBO w Rzeszowie.

Jej fascynujące wspomnienia ukazały się także w Biuletynie Okręgowej Izby Pielęgniarek i Położnych w Łodzi (nr 3/2003).

Z wykształcenia jestem pielęgniarką. Z medycyną mam kontakt od 22 lat. Po ukończeniu liceum medycznego rozpoczęłam pracę na oddziale intensywnej opieki medycznej i anestezjologii, a po wyjściu za mąż i zmianie miejsca zamieszkania – na oddziale intensywnej opieki internistycznej. Zawsze chciałam robić w życiu coś ważnego, potrzebnego. A cóż może być ważniejsze od zdrowia i życia ludzkiego? Dlaczego zostałam pielęgniarką , a nie lekarką? Może to dziwnie zabrzmi, ale chciałam być bliżej pacjenta. Tyle już wiedziałam, że lekarz robi obchód, a potem przewraca papierki w gabinecie i w pewnym sensie miałam rację. To pielęgniarka jest przy pacjencie cały czas. Takie miałam wyobrażenia jako nastolatka – wiele marzeń, planów, chęci i siły do ich realizacji.

Teraz, po latach, inaczej patrzę na te sprawy. Czuję się, jakby mi ktoś kubeł zimnej wody na głowę wylał, tylko że ten proces trwał kilkanaście lat. Jak spełnia się pielęgniarka dzisiaj – nie muszę tłumaczyć. Gorycz rosła wraz z moimi dziećmi, którym ciągle musiałam wszystkiego odmawiać, bo ciągle brakowało pieniędzy. Ale to, niestety nie wszystko. Jeszcze bardziej bolesne były przeżycia zawodowe. Dlaczego medycyna – to oczko w głowie nauki światowej – jest taka bezradna? Dlaczego 18-letnie dziewczyny umierają na białaczkę po kilku latach cierpienia, a lekarze bezradnie rozkładają ręce? Dlaczego 30-letni mężczyźni umierają na niewydolność krążenia i zawały? Skąd coraz nowsze i nieuleczalne choroby? Osobiście podawałam zastrzyki z maleńkiej ampułeczki – cena jednej: 500 zł. Moje koleżanki po fachu wiedzą, jak trzęsą się ręce ze zdenerwowania, żeby nie stłuc drogocennej ampułki. Przecież to przez wiele lat była moja całomiesięczna pensja. Te zastrzyki chorzy dostają często, co drugi dzień, a i tak choroba ma zawsze ten sam finał. Piszę o białaczce. Widziałam śmierć wielu osób i nie mogłam pomóc, nikt nie mógł. Dlaczego? To pytanie nie dawało mi spokoju.

Niezależnie od wszystkiego, pracowałam pilnie i myślałam: dlaczego jest tak, że medycyna się rozwija, są coraz nowsze sposoby leczenia, coraz więcej mówi się o zdrowym odżywianiu (beztłuszczowe, owoce i warzywa, żywność light – bez cholesterolu). Więc jak to jest możliwe, że pacjentów jest coraz więcej, że choroby się pojawiają coraz to nowsze, HIV, osteoporoza, że grypy są teraz tak zjadliwe, że aż groźne dla życia? I dalej – dlaczego rodzi się tak dużo upośledzonych dzieci, niedorozwoje umysłowe i fizyczne, choroby psychiczne? A wszystko to o nie znanej etiologii, za to o znanym rokowaniu. Przecież w przyrodzie przyczyna i skutek występują nierozłącznie, a bezdyskusyjnie jesteśmy częścią przyrody. Skoro doszłam już do przyrody, to połączyło mi się to z owymi ?zdrowymi? owocami i warzywami. Najpierw pomyślałam o zającu. Przecież je marchewkę – powinien być zdrowy jak rzepa, a przecież wszyscy wiedzą, że wystarczy tupnąć, a zając dostaje zawału serca. Weźmy lwa – króla zwierząt, je to, co upoluje, na pewno nie je marchewki, tak jak zając na pewno nie je mięsa.

Z okładki uśmiechał sie doktor Jan Kwaśniewski.
W środku nie było obrazków, cóż – zaczęłam czytać.
Zaczęłam i doznałam szoku.

Ten człowiek odpowiadał na moje pytania jak by je słyszał.
Wszystko układało się w logiczną całość.

Przerobiłam w myślach jeszcze kilka zwierząt i doszłam do wniosku, że żadne zwierzę w przyrodzie nie jest wszystkożerne tak jak człowiek. Może rzeczywiście tu jest pies pogrzebany. Spróbowałam zrezygnować z masła na korzyść jabłek, ale nie wytrzymałam dłużej niż jeden tydzień. Po jabłkach byłam ciągle głodna, to jakaś niezrozumiała sprawa. Wiedziałam, że ludzie odchudzają się jabłkami – to dlaczego ja nie mogłam? Dlaczego ciągle musiałam uważać na ilość jedzenia, żeby nie przytyć. Kiedy jadłam do syta – tyłam, żeby utrzymać wagę, trzeba było się głodzić. A i tak na biodrach odkładał się cellulitis. Teraz wiem, że nie chodziło o ilość, lecz o jakość.

Jak dowiedziałam się o żywieniu optymalnym? Kiedy moja mama przeszła na rentę, zaczęła bardziej (a jakże) o siebie dbać. Też instynktownie czuła, że tabletkami zdrowia nie odzyska, więc zaczęła interesować się dietami, było ich kilka, jedna lepsza od drugiej. Rozumiałam zainteresowania mamy, ale nie miałam tyle czasu wolnego – praca, dzieci, dom, nauka – wszystko pochłaniało cały mój czas i wiedziałam, że nie będę mieć czasu na gotowanie z przepisów, tym bardziej, że na obrazkach ciągle była trawa. Owszem, kolorowa i ładnie podana, np. trzy kolorowe papryki, pomidor i pieczarka. Pięknie to błyszczało na obrazku, tylko kto by się tym najadł? Najpierw rozbolałaby szczęka od gryzienia. A mój mąż pracujący i grający zawodowo w piłkę nożną nie mógłby obyć się bez mięsa. To była dieta Marii Blaszczyszyn. Widziałam tę panią niedawno w telewizji w programie Kawa czy herbata. W trakcie programu zadzwoniła mama. Oglądasz pierwszy program? – Oglądam. Więcej nie musiałyśmy rozmawiać. Czy tyle powinien ważyć wzorzec kobiety?

Następna była dieta optymalna – ba, dobra nazwa, ale nie byłam zainteresowana. Mama kombinowała jak koń pod górę, wyszukując coraz to nowe argumenty. Po trzech latach (mieszkamy kilkaset kilometrów od siebie) już cienkim głosem mówiła: -?ale chociaż przeczytaj kawałek?. No dobrze, kawałek przeczytam, a w duchu myślałam: obejrzę obrazki. Z okładki uśmiechał się ciepło doktor Jan Kwaśniewski – o czym poinformowała mnie mama z dziwnym brzmieniem głosu. W środku nie było obrazków, cóż – zaczęłam czytać. Zaczęłam i doznałam szoku. Ten człowiek odpowiadał na moje pytania jakby je słyszał. Wszystko układało się w logiczną całość. Ale to, że logiczną, to jeszcze nic. Jakież te argumenty były oczywiste i jakie proste.

To na talerzu leży przyczyna chorób i nieszczęść.
A jak mówi przysłowie – ?Pod latarnią najciemniej?.
Gdzie medycyna szuka ratunku? W genach, chemii, w poprawianiu przyrody!

A wystarczy usunąć przyczynę chorób i nie trzeba leków, nie trzeba badań.

To na talerzu leży przyczyna chorób i nieszczęść. Na talerzu – pod nosem. A jak mówi przysłowie – Pod latarnią najciemniej. Gdzie medycyna szuka ratunku? W genach, chemii, w poprawianiu przyrody! A wystarczy usunąć przyczynę chorób i nie trzeba leków, nie trzeba badań. To była wstrząsająca lektura, jest do dziś. Później dowiedziałam się, że jest kilka innych książek, że jest czasopismo Optymalni – tylko czytać i, jaka ulga, nie muszę już jeść jabłek.

Teraz bez wyrzutów sumienia mogę jeść moją ulubioną jajecznicę na słoninie,
mój ulubiony twaróg ze śmietaną.

To fantastyczne uczucie – teraz zawsze syta i nie tyję.
Mięsożerna nigdy nie byłam i nadal nie jestem, dzieci też nie,
ale jajożerni jesteśmy wszyscy.

Bez wyrzutów sumienia mogę jeść moją ulubioną jajecznicę na słoninie (jakie te skwareczki są chrupiące), mój ulubiony twaróg ze śmietaną. Mięsożerna nigdy nie byłam i nadal nie jestem, dzieci też nie, ale jajożerni jesteśmy wszyscy. Po pięciu latach żywienia optymalnego ważę niewiele mniej niż przed dietą, bo 60 kg przy 164 cm wzrostu, ale po skórce pomarańczowej pozostało tylko niemiłe wspomnienie. Teraz jestem zawsze syta i nie tyję. To fantastyczne uczucie. Przy okazji pozbyłam się kamieni nerkowych, uregulowały się sprawy kobiece i co dzień towarzyszy mi takie dziwne uczucie, że jeśli chodzi o wygląd, to czas zatrzymał się w miejscu. A wiedzy i doświadczenia cały czas przybywa.

Jak przestałam pracować w zawodzie?

Skoro już wiedziałam, co wiedziałam, skoro odczułam na sobie i rodzinie dobrodziejstwa wiedzy doktora Jana Kwaśniewskiego, to wydawać by się mogło: żyć i nie umierać. Zaraz, a moje plany, ambicje zawodowe? Właśnie, trzeba ratować ludzi. Lecz kto by słuchał pielęgniarki, która mówiła, że tłuszcz jest zdrowy? Moje argumenty były tak logiczne, że nie do podważenia, wywoływały kiwanie głowami, ale i tak wszyscy wiedzieli swoje, że zamiast masła, lepiej zjeść chleb i jabłko. A przecież wszyscy słyszeli, że ?cukier to biała śmierć?. Dlaczego nadal jedzą cukier? Niektórzy zamieniają cukier na ?zdrowy? miód. Ha, zmienił stryjek siekierkę na kijek. Chleb i jabłka jedzą, bo nie wiedzą, że to też jest cukier, i ja tego nie wiedziałam, mimo medycznego wykształcenia.

Przeprowadziłam wiele rozmów z pacjentami, koleżankami – pielęgniarkami, a także z lekarzami. Wiedziałam, ze mogę stracić pracę, że zachowuję się niepokornie, że się narażam, głosząc tę przewrotną prawdę. Ale wiedziałam też, że umierają ludzie, że nie mogę milczeć i że w efekcie – nie będę mogła dłużej pracować przynajmniej w tym miejscu. Ile ja kroplówek z glukozą w życiu przetoczyłam, ile podałam chemii (leków) ludziom? Te myśli zaczęły stawać się obsesją: ja ludziom nie pomagam, ja im szkodzę! Po trzech latach walki z otoczeniem i ze sobą odeszłam ze szpitala.

Mimo trudnych czasów wkrótce znalazłam pracę jako pielęgniarka, ale w przychodni. Pomyślałam sobie – jakoś to będzie. Już nie przetaczałam glukozy, nie robiłam masażu serca, nie patrzyłam jak umierają ludzie. Ale nadal robiłam dużo zastrzyków. I wkrótce myśli znów zaczynały urastać do problemu – zrobię tylko pół zastrzyku, to połowę mniej zaszkodzę, a zaraz potem – jestem durna, tak nie mogę pracować.

Tłumaczyłam pacjentom – jedzcie galaretkę z nóżek wieprzowych.
Brak kolagenu w diecie to jest przyczyna waszych chorób.

Organizm sobie wiele wyremontuje, tylko musi mieć budulec – białko.
I to nie takie jak w grochu, bo nie jesteśmy roślinami, tylko białko zwierzęce.

W dodatku jak nawiedzona tłumaczyłam pacjentom – jedzcie galaretkę z nóżek wieprzowych. Brak kolagenu w diecie to jest przyczyna waszych chorób. W okresie jesiennym i wiosennym bywają falowe zachorowania na rwy kulszowe. Kiedy wysłuchałam w czasie iniekcji 15 do 20 cierpiących pacjentów, to nie mogłam powstrzymać się od mówienia o diecie. Przecież te nóżki wieprzowe są przyczynowym leczeniem chorób, tych i wielu innych. Organizm sobie wiele wyremontuje, tylko musi mieć budulec – białko. I to nie takie jak w grochu, bo nie jesteśmy roślinami, tylko białko zwierzęce, takie jak w śwince, na przykład. Chociaż nie brzmi to przyjemnie, to faktem jest, że jesteśmy zwierzętami, a świnka jest najbardziej zbliżona do nas pod względem budowy tkanek. Prowadzi się badania nad możliwością przeszczepienia serca wieprzowego, a przecież wystarczy zjadać serca wieprzowe, bo tą drogą dostarcza się budulec do organizmu.

Co spotyka chorego z zawałem serca? W pierwszej kolejności leki (chemia), a potem dieta, oczywiście bez cholesterolu, czyli bez tłuszczu. Większość zawałowców jest przerażona, każdy przecież chce żyć. Więc co robią? Zaczynają jeść te zalecane marchewki, jabłka i chude piersi kurczaka, pędzone hormonami. Czy w jabłku jest budulec do wyremontowania chorego serca? Nie. W jabłku jest trochę cukru i dużo wody. Czy więc dziwne jest, że po pierwszym zawale z reguły występuje drugi i trzeci? Wtedy serce nie jest już mięśniem, lecz blizną i nie może już spełniać swojej funkcji. Człowiek musi umrzeć…

Wracając do mojej pracy w przychodni. Wracając do mojej pracy w przychodni. Kiedy myśl – zrobię pół zastrzyku, to „połowę mniej zaszkodzę” zaczęła pojawiać się coraz częściej, wiedziałam już, że nie będę mogła dłużej wykonywać swojego zawodu. Już wtedy wiedziałam wiele na temat diety optymalnej. Odbyłam wiele szkoleń i ciągle się uczę.

Dzisiaj jestem starszym doradcą żywienia optymalnego, co oznacza, że mogę już szkolić doradców – dietetyków. Wiem z doświadczenia, że wiedza medyczna bardzo pomaga w posługiwaniu się dieta optymalną. Wiele faktów od razu było dla mnie oczywistych, inne połączyły się w logiczną całość. Nie ukrywam, że temat leczenia chorób tą prostą, tanią i niezwykle skuteczną metodą mnie fascynuje. Satysfakcja jest teraz równie wielka lub jeszcze większa niż wtedy, kiedy udało się reanimować pacjenta.

Obecnie prowadzę „Arkadię” w Rzeszowie – udzielam porad dietetycznych oraz wykonuję zabiegi prądami selektywnymi. Wspólnie z lekarzem potrafimy wprowadzić na optymalne ścieżki każdego pacjenta, który oczywiście tego chce. Teraz mogę mówić pacjentowi, żeby jadł nóżki wieprzowe i wiem, że ten pacjent mnie posłucha, i nie będzie za drzwiami pukał się w czoło.

Czy jeszcze kiedyś będę pracować jako pielęgniarka? Może. Ale tylko w Klinice Optymalnej, najchętniej na intensywnej terapii.

P.S.
Tym razem pozwolę sobie dodać coś od siebie. Także z zawodu jestem pielęgniarką z 22-letnim stażem. Historia dochodzenia do świadomości optymalnej w kontekście naszego zawodu jest niezwykle podobna do mojej. Ja jednak swego czasu bardzo się rozchorowałam i trafiłam na rentę, podczas której miałam szczęście poznać dietę optymalną i… wyzdrowieć. Upłynęło jednak 5 pięć lat przerwy w wykonywaniu zawodu, a świadomość optymalna już nie była w stanie mnie przekonać do ponownej pracy w obecnej służbie zdrowia. Miałabym podobne dylematy do dylematów Grażynki. Jeszcze nie pracuję optymalnie, ale prawdopodobnie wkrótce także nareszcie będę robić to, co lubię i zgodnie z moimi przekonaniami.

KRYSTYNA TOMCZAK
Artykuł ukazał się w miesięczniku Optymalni maj 2003 5(45)